Czy życie to najcenniejsze co masz?
Życie. To najcenniejsze, co mam. Staram się, jak mogę dbać o nie i bez potrzeby nie narażać na ryzyka. To w końcu najcenniejsze, co mam, więc traktuję je jak skarb. Co nie oznacza, że chcę, żeby było nudne, przewidywalne i że nigdy nie podejmuję ryzyka. To też nie tak, że nigdy nie dopuściłam do sytuacji,w której coś mogło skończyć się inaczej, niż się skończyło. Różni przecież bywa. Nie jest w końcu tak, że siedzę w domu i nic nie robię, żeby dbać o swoje bezpieczeństwo. Bo docenianie życia, to nie tylko troska o bezpieczeństwo i unikanie niebezpieczeństw. To przecież też realizowanie marzeń, osiąganie celów, poznawanie nowego, doświadczanie, odkrywanie. To uczucia, emocje i pasja. I to wszystko jest dobre, ale trzeba w tym wszystkim zachować jakąś równowagę. Mam wiele pasji i uwielbiam spełniać swoje marzenia, ale nie rozumiem, jak mogłabym postawić na jednej szali swoje życie i osiągnięcie jakiegoś cele. Życie jest dla mnie wartością niepodważalną i priorytetową.
Tak, w tym tekście piję do wyprawy himalaistów. Ja po prostu nie rozumiem. Bardzo chciałabym spróbować zrozumieć, dowiedzieć się po co, dlaczego, co im to daje. Co sobie myślą, zostawiając rodziny, dzieci? Czy mają świadomość, że mogą nie wrócić? Jak się czuję z tym, że igrają ze śmiercią? Chciałabym po prostu to wiedzieć. Może wtedy byłoby mi łatwiej zrozumieć. Ale gdy w związku z sytuacją himalaistów na Nanga Parbat padają pytania: po co oni w ogóle tam idą? Inni miłośnicy gór tylko kwitują, że jeśli ktoś tam nie był, to nie zrozumie. No a ja właśnie chciałabym spróbować zrozumieć
Zrozumieć bez hejtu, bez krytykanctwa i bez oceniania. Bez rzucania hasłami,że lepiej żeby tam umarli, bo sami się prosili. Nikomu śmierci nie życzę i trzymam kciuki za to, żeby akcja ratunkowa się udała. Choć przede wszystkim trzymam kciuki za ekipę z K2, żeby oni uszli z tego cało. Życzę im, żeby przebyli i cali i zdrowi wrócili do domu, ale nie rozumiem, czemu to swoje życie tak cholernie narażają. Ale nikt nie odpowiada na pytanie: po co, normalnie. Od razu padają hasła, żeby w ogóle przestać o to pytać, że tłumaczenie i tak nie ma sensu itd. I ja rozumiem, że zapewne miłośnicy takich wspinaczek nie raz spotykają się z krytyką. Ale czasami pytają ludzie, którzy mają świadomość, jak wiele pracy taka wyprawa wymaga, ile zdrowia kosztuje i zwyczajnie nie rozumieją, a chcieliby chociaż spróbować zrozumieć, zanim powiedzą, że to głupie. Na przykład ja.
Nie potrzebuję dowiedzieć się, co w tym łażeniu po górach sprawia mi przyjemność. Bo mi nie sprawia nawet wycieczka latem w tatry, a zwiedzanie miasta zimą, to dla mnie walka o przetrwanie. A oni pewnie nie rozumieją, jak wiele innych rzeczy może mi sprawiać przyjemność, np. leżenie plackiem na plaży w słońcu. I spoko. Każdy z nas jest inny i każdemu co innego daje frajdę. Z tą drobną różnicą, że zdobywanie himalajskich szczytów, szczególnie zimą jest dość niebezpieczne. I to jest to czego nie rozumiem. Bo nie jeden z tych gór nie wrócił. Są takie góry, które przez lata zbierają żniwo, a i tak, żaden himalaista nie wyciąga z tego wniosków i dalej próbuje pokonać żywioł. Nawet kosztem własnego życia.
No właśnie żywioł. Nie sztuką jest ten szczyt zdobyć, ale sztuką jest wrócić cało do domu. Nanga Parbat, to druga najniebezpieczniejsza góra. Śmiertelność zimą wynosi 23%, a pierwszy raz zimą została zdobyta dopiero niespełna 2 lata temu. Nadal są też niezdobyte szczyty, albo te zdobyte tylko latem. I tak się zastanawiam, czy nie powinniśmy, my jako ludzie, uszanować natury? Wziąć pod uwagę potęgę żywiołu i nie próbować go pokonywać?
Życzę im, żeby do domu dotarli, jak najszybciej. Choć mam świadomość, że jeśli do tego domu dotrą, to fakt, że otarli się o śmierć, nie sprawi, że przerzucą się na szachy.
Tak, w tym tekście piję do wyprawy himalaistów. Ja po prostu nie rozumiem. Bardzo chciałabym spróbować zrozumieć, dowiedzieć się po co, dlaczego, co im to daje. Co sobie myślą, zostawiając rodziny, dzieci? Czy mają świadomość, że mogą nie wrócić? Jak się czuję z tym, że igrają ze śmiercią? Chciałabym po prostu to wiedzieć. Może wtedy byłoby mi łatwiej zrozumieć. Ale gdy w związku z sytuacją himalaistów na Nanga Parbat padają pytania: po co oni w ogóle tam idą? Inni miłośnicy gór tylko kwitują, że jeśli ktoś tam nie był, to nie zrozumie. No a ja właśnie chciałabym spróbować zrozumieć
Zrozumieć bez hejtu, bez krytykanctwa i bez oceniania. Bez rzucania hasłami,że lepiej żeby tam umarli, bo sami się prosili. Nikomu śmierci nie życzę i trzymam kciuki za to, żeby akcja ratunkowa się udała. Choć przede wszystkim trzymam kciuki za ekipę z K2, żeby oni uszli z tego cało. Życzę im, żeby przebyli i cali i zdrowi wrócili do domu, ale nie rozumiem, czemu to swoje życie tak cholernie narażają. Ale nikt nie odpowiada na pytanie: po co, normalnie. Od razu padają hasła, żeby w ogóle przestać o to pytać, że tłumaczenie i tak nie ma sensu itd. I ja rozumiem, że zapewne miłośnicy takich wspinaczek nie raz spotykają się z krytyką. Ale czasami pytają ludzie, którzy mają świadomość, jak wiele pracy taka wyprawa wymaga, ile zdrowia kosztuje i zwyczajnie nie rozumieją, a chcieliby chociaż spróbować zrozumieć, zanim powiedzą, że to głupie. Na przykład ja.
Zdjęcia z Predigtstuhl (2116m n.p.m.), na którą wjechałam kolejką |
Nie potrzebuję dowiedzieć się, co w tym łażeniu po górach sprawia mi przyjemność. Bo mi nie sprawia nawet wycieczka latem w tatry, a zwiedzanie miasta zimą, to dla mnie walka o przetrwanie. A oni pewnie nie rozumieją, jak wiele innych rzeczy może mi sprawiać przyjemność, np. leżenie plackiem na plaży w słońcu. I spoko. Każdy z nas jest inny i każdemu co innego daje frajdę. Z tą drobną różnicą, że zdobywanie himalajskich szczytów, szczególnie zimą jest dość niebezpieczne. I to jest to czego nie rozumiem. Bo nie jeden z tych gór nie wrócił. Są takie góry, które przez lata zbierają żniwo, a i tak, żaden himalaista nie wyciąga z tego wniosków i dalej próbuje pokonać żywioł. Nawet kosztem własnego życia.
No właśnie żywioł. Nie sztuką jest ten szczyt zdobyć, ale sztuką jest wrócić cało do domu. Nanga Parbat, to druga najniebezpieczniejsza góra. Śmiertelność zimą wynosi 23%, a pierwszy raz zimą została zdobyta dopiero niespełna 2 lata temu. Nadal są też niezdobyte szczyty, albo te zdobyte tylko latem. I tak się zastanawiam, czy nie powinniśmy, my jako ludzie, uszanować natury? Wziąć pod uwagę potęgę żywiołu i nie próbować go pokonywać?
Życzę im, żeby do domu dotarli, jak najszybciej. Choć mam świadomość, że jeśli do tego domu dotrą, to fakt, że otarli się o śmierć, nie sprawi, że przerzucą się na szachy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twój dobre słowo, motywująca krytyka są dla mnie motorem do działania! Zostaw ślad po swojej obecności. :)