Barcelona - 6 rzeczy, które zaskoczyły mnie podczas pierwszych dni

Dzisiaj mija dokładnie tydzień odkąd przyleciałam do Barcelony. Tydzień to z jeden strony wystarczająco dużo czasu, by rozejrzeć się po okolicy i zobaczyć różne piękne miejsca, ale z drugiej strony to nadal za mało (przynajmniej dla mnie :D ), by nie włączać od czasu do czasu Google Maps w drodze ze stacji metra, która jest oddalona od mieszkania o niecałe 300 metrów. No ale cóż, ja mam po prostu zabójczą orientację w terenie, więc nie zwracajcie na to uwagi. Zdecydowanie więc nie jestem katalońskim ekspertem i jeszcze dużo przede mną (może przez 2 miesiące opanuję trasę z metra do domu tak na 100%?), ale doszłam do wniosku, że będzie ciekawym doświadczeniem podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami na początku i na końcu pobytu.




1. Język 

Może nie powinnam być tym, aż tak zaskoczona, bo w sumie wiedziałam, że Barcelończycy chętniej mówią po katalońsku niż po hiszpańsku i raczej nie są zbyt chętni by poznawać nowe języki. W sumie kataloński nie robi mi różnicy, bo nie znam ani hiszpańskiego ani katalońskiego. Ale faktycznie poza typowo turystycznymi miejscami bywa trudno się porozumieć. Nawet właściciele mieszkania, u których wynajmuję pokój nie mówią słowa po angielski. Poza tym sam hiszpański jest dość specyficzny i wyrzuca większość anglicyzmów. Dla przykładu BMW to dla Hiszpanów - be eme uve doble, a Colgate to Kolgate. Konsekwentnie też zamiast hahaha piszą jajaja. Musze przyznać, że to nieco dziwaczne, ale ma swój urok.

2. Wielopaki 


Chcesz kupić jeden jogurt? Albo idziesz do marketu i masz ochotę na loda, którego chcesz zjeść od razu po wyjściu ze sklepu? Sorry, nie uda się to. Niemalże wszystkie tego typu produkty są pakowane po wiele. Najmniejsze opakowanie lodów - 6 sztuk? Czemu nie! Jogurty sprzedawane tylko po 4 lub więcej? Praktycznie standard. Nie mam pojęcia, czym jest to uwarunkowane, ale tak to wygląda. Okej, w Lidlu znalazłam pojedyncze jogurty. Bio jogurty. Są też charakterystyczne dla regionu napoje, dostępne w opakowaniach po 6 sztuk lub w dużej butelce. Bardzo to dla mnie dziwne, bo to przecież zupełnie niepraktyczne!



3. Czerwone, zielone - who cares? 

Nie wiedziałam przed wyjazdem, że Hiszpanie też przechodzą na czerwonym świetle, więc miło się zaskoczyłam, bo uważam, że to bardzo sensowne przejść przez ulicę, gdy nic nie jedzie, chociaż świeci czerwone. Pierwszy raz spotkałam się z takim podejściem w Paryżu, więc wiedziałam, co się dzieje. Ale muszę przyznać, że łatwo się do tego przyzwyczaić i wyłączyć czujność, więc lepiej być ostrożnym i się nie zagapić! Ale co jak co, przyznam, że przydałoby się móc tak legalnie przechodzić na łódzkim Rondzie Solidarności.

4. Windy 

Normalnie w Polsce w windach są dwa przyciski - jeden do otwierania drzwi, a drugi do ich zamykania. Nie spotkałam się, żeby było inaczej. W Barcelonie owszem, takie windy też widziałam, ale znaczna większość z nich ma tylko jeden przycisk. Ten do otwierania. Pozostaje to dla mnie zagadką, bo drzwi automatycznie otwierają się niemal od razu, natomiast na ich zamknięcie zazwyczaj trzeba poczekać, więc w Polsce korzystam właśnie tylko z tego drugiego przycisku, którego tutaj często po prostu... brak. 



5. Warzywa i owoce - nie tak łatwo! 

Większość zakupów warzywno- owocowych robię w pobliskich warzywniakach, ale zdarzyło mi się też kupować kilka produktów w markecie, a dokładnie w Carrefourze. Wyobraźcie sobie moja minę, gdy podeszłam do wagi i zamiast dobrze znanych obrazków warzyw i owoców, zobaczyłam numerki... Każdy owoc i każde warzywo mają swój kod, który trzeba przeczytać na tabliczce przy produkcie i wklepać w wagę. Przy większych zakupach nie jest to taka prosta sprawa. 

6. To Ty pijesz herbatę? 

Hiszpanie nie piją herbaty. A jeśli już, to tylko wtedy, gdy bardzo źle się czują. Przyznam, że w kuchni rodziny, u której mieszkam herbaty nie widziałam. Kawę natomiast piją na mieście, co widać prawie w każdej kawiarni. Więc, co w związku z powyższym dość oczywiste, choć dla mnie było zaskoczeniem, nie mają... czajnika. Tak, tak! Może nie jest to największa niedogodność na świecie, ,ale gotowanie wody na herbatę w garnku jest nieco zabawne i jednak trochę uciążliwe. No ale cóż... :D 


Na razie to na tyle. Jestem ciekawa, który z punktów najbardziej Cię zaskoczył. Daj znać w komentarzach! A może jeszcze coś zwróciło Twoją uwagę, podczas pobytu w stolicy Katalonii? Jeżeli chcesz być na bieżąco z moimi barcelońskimi przygodami, to zapraszam na Instagrama, tam codziennie dodaję migawki z mojego dnia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój dobre słowo, motywująca krytyka są dla mnie motorem do działania! Zostaw ślad po swojej obecności. :)

Copyright © 2014 Nikola Tkacz - blog lifestylowy , Blogger