Ksiązka, której już nie oddam
Przyszło mi pisać pracę magisterską w trakcie pandemii. Pozamykane biblioteki. Ograniczony dostęp do literatury. Zdecydowanie nie było łatwo, bo prawo to jednak taka dziedzina, że głównie bazuje się na książkach i papierze, a nie na artykułach dostępnych online.
Każdy z nas miał więc ten sam problem z dostępnością literatury. I pewnie nasze prace by nie powstały w terminie, gdyby nie ona. Nasza Promotor. Była gotowa pożyczyć nam wszystko, co było dostępne w jej prywatnych zbiorach. A gdyby było trzeba - kupić i skanować u sąsiadów. Bo przecież na uczelnię ona również nie miała wstępu.
Siedzę i patrzę na książkę, którą mi pożyczyła. Od rana wiem, że tej książki już nie oddam.
Dziś rano na facebookowej stronie wydziału zobaczyłam informację o zdecydowanie przedwczesnej śmierci - wspaniałego pracownika naukowego, wyjątkowej pedagog i mojej promotor. Zawsze uśmiechniętej, życzliwej dla wszystkich, otwartej na drugiego. Młodej matki, z pewnością czyjeś córki, może siostry, sąsiadki, przyjaciółki.
I całkiem mnie ta informacja zmroziła.
Choć wiedziałam o problemach zdrowotnych, to jeszcze miesiąc temu wymieniłyśmy się mailami i umówiłyśmy się, że książkę oddam na spokojnie... gdy spotkamy się w przyszłym semestrze.
Napisałam wtedy, by pochwalić się przyjęciem na doktorat. Bo w końcu to ona zasiała we mnie ten pomysł. To ona zobaczyła potencjał i uświadomiła mi, że mogę. To ona siedziała po godzinach i sprawdzała moje artykuły naukowe, podsyłała literaturę i kolejne pomysły - choć przecież nikt jej za to nie płacił.
Choć w wielu katedrach seminaria magisterskie odbywają się tylko, gdy jest potrzeba, my spotykaliśmy się przez dwa lata co tydzień. Najpierw na uniwersytecie, potem zdalnie. Nie dlatego, że taki był wymóg. Po prostu chcieliśmy razem spędzać czas i zdobywać nową wiedzę.
Naprawdę mało jest takich pedagogów. Niewielu wykładowców będę pamiętać, a z pewnością niewielu wspominać pozytywnie. To był wyjątek.
Siedzę i patrzę na tę książkę, której już nie oddam i wszystko przy tym blaknie. Żadne zmartwienia nie są już istotne. Rozterki sercowe straciły jakby na znaczeniu. To, co akurat w danej chwili stresowało, stało się nagle absurdalnie nieistotne.
Bo życie jest po prostu cholernie niesprawiedliwe. Że zabiera tak młodych, wspaniałych ludzi. I zostawia już na zawsze nieoddane książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twój dobre słowo, motywująca krytyka są dla mnie motorem do działania! Zostaw ślad po swojej obecności. :)