Coś się musi spieprzyć
Lubię święta wielkanocne. Nawet bardziej niż Boże Narodzenie.
Doceniam liturgię Wielkiego Czwartku i symbolikę mycia nóg, która co roku daje mi pstryczka w noc, przypominając, że nie jestem najważniejsza na świecie. A zdarza mi się o tym zapomnieć.
Serce pęka mi na milion kawałków i łzy stają w oczach, gdy podczas liturgii Wielkiego Piątku jednocześnie słychać kołatki i wybrzmiewa przejmująca cisza, a to wszystko wypełniają słowa: "Odszedł pasterz nasz".
Kocham podczas wielkosobotniej Wieczerzy Pańskiej krzyczeć na cały głos Alleluja!
I podczas rezurekcji jednoczyć się w radości, że Pan zmartwychwstał. Chociaż nigdy nie chce mi się na nią iść, bo za wcześnie, na dworze za zimna, a w kościele za gorąco. Ale ta późniejsza radość jest warta wszystkiego.
Ale poza tym wszystkim jest jeszcze jeden moment, który w całych świętach jest dla mnie najważniejszy. I w tym roku, go nie ma.
Zawsze po poświęceniu wchodzę na chwilę do kościoła. I w żaden inny dzień w roku nie ma takiego kościoła. Jednocześnie pełny i pusty. Niby bez ludzi, ale jednak przez cały czas jest ktoś, kto czuwa. Czuwa przy Chrystusie.
Bo właśnie po to wtedy się idzie do kościoła. Żeby posiedzieć chwilę z Jezusem złożonym do grobu. Bo gdyby nie było śmierci, nie byłoby zmartwychwstania. Ta śmierć jest właśnie sensem tych świąt.
Podobno chińskie słowo kryzys (tak słyszałam u o. Szustaka) oznacza jednocześnie niebezpieczeństwo i okazję.
I trochę tak jest. Bo żeby było dobrze, to najpierw coś się musi konkretnie spieprzyć.
Żeby zobaczyć tęczę- chyba najpiękniejsze zjawisko- musi lunąć deszcz.
Żebyś rozwinęła skrzydła po nieszczęśliwym związku, to musisz najpierw przeżyć rozstanie i kilka beznadziejnych tygodni po nim.
Bo żeby było dobrze, to najpierw coś się musi konkretnie spieprzyć.
To nas wiele uczy.
Dopiero, gdy lądujemy w szpitalu, to orientujemy się, że tej pracy to chyba jednak za dużo. Że jednak za bardzo stresujemy się pierdołami. I że w sumie to chyba jednak nie jesteśmy niezastąpieni.
I na razie nie będę udawać, że jest spoko. Że doceniam to, co mam. Że w sumie to jest super. I cieszę się, że jestem w tej pozycji, w której mogę skorzystać z transmisji online i że mam dach nad głową i co zjeść.
Ale nie będę się do tego uśmiechać. Bo właśnie jestem na etapie - spieprzenia.
Ale jak coś się spieprzy to po to, żeby potem było dużo lepiej.
I tego się trzymam.
Kurczowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twój dobre słowo, motywująca krytyka są dla mnie motorem do działania! Zostaw ślad po swojej obecności. :)